Korzystając z okazji,że moje
współlokatorki wybierają się na Bali, postanowiłam się z nimi zabrać. To już
moje drugie podejście do wyprawy w tym kierunku. ( pierwsze zakończyło się na
lotnisku, gdyż nastąpił problem z moją transakcją, na papierku miejsce
zarezerwowane a w samolocie miejsca dla mnie brak.. tak, tak to właśnie
Indonezja..)
Tym razem najtańszym środkiem komunikacji, który miał nas dostarczyć z Surabay na Bali okazał się autobus. Wyjazd zaplanowany był na godzinę 20.. gdy nagle około godziny 14 dostajemy telefon od kierowcy, który zakomunikował nam, że wyjeżdżamy 3 godziny wcześniej, nie pytając nas nawet o zdanie ani nie podając przyczyny;/ I co tu robić? Byłyśmy dosyć spory kawałek od domu, ja oczywiście nie spakowana bo przecież "mam jeszcze tyle czasu". Potrzebowałyśmy minimum 40 minut by dotrzeć z campusu na dworzec. Czas gonił nas nieubłaganie.
15.45- akademik! Ekspresowe pakowanie i błyskawiczny prysznic. Tylko na tyle starczyło czasu. Znajomi podrzucili nas na terminal. Autobus i to nie byle jaki, już na nas czekał. Dostajemy od kierowcy poduszki i koce. Ruszamy!!
Po 2,5 godz następuje pierwszy przystanek.... spoglądam w jedną stronę... w drugą i nie mogę uwierzyć! Nie wyjechaliśmy nawet poza obszar Surabay..Jesteśmy jakieś 30 min drogi od naszego campusu!! Sytuacja jest wręcz niemożliwa aczkolwiek prawdziwa. Kolejny raz Indonezja rozbawiła mnie do łez.
Jako, że postój się przedłużał zamówiłyśmy w ulicznej budce nasi goreng (smażony ryż). Miły pan przynióśł nam posiłek do autobusu. Sztućców brak. Dostajemy plastikowe woreczki na rękę i ryż zapakowany w papier. Znowu płaczę ze śmiechu...
Po 4 godzinach udaje nam się opuścić Surabayę... Dalsza podróż nadal przebiega w ślimaczym tempie. Po 13 godzinach widzę Bali!!! Ale to nie koniec.. Docieramy do promu, który ma nas przetransportować z Jawy na Bali, stamtąd czeka nas jeszcze 3 godzinna podróż do Denpasar.
Po 16 godzinach docieram do celu. Na dworcu czeka już na mnie Kasia. Mój czas na tej cudnej wyspie jest bardzo ograniczony, więc zaczynamy dość intensywnie.
Najpierw jedziemy do jej przyjaciela i ruszamy na poszukiwania pokoju dla niej. Misja zakończona szybkim sukcesem. Ponoć przyniosłam szczęście:) Ruszamy dalej- nasz pierwszy cel to Kuta.
Kuta to niezliczone ilości turystów ( największą grupę stanowią Australijczycy), markowe sklepy, zdecydowanie zawyżające ceny restauracje, zatłoczone ulice, a także uwaga(!!!) ogromne ilości kantorów próbujących oszukać turystów. I tu muszę wtrącić mój apel- wybierając się do Indonezji naprawdę należy uważać podczas wymiany walut, bowiem ich sztuczki opanowane są do perfekcji! Same padłyśmy ofiarą pewnej sytuacji.. otóż po przeliczeniu zgadzającej się kwoty, pan bierze od nas pieniążki jeszcze raz do ręki, chcąc tym samym być uprzejmym i nam je podać,a w międzyczasie część z nich "przypadkiem" spada za ladę. Miał pecha, gdyż nasze czujne oczy widziały ową sytuację. Liczymy jeszcze raz. Nie zgadza się. Brakuje 400.000 Rp (32 E). Pan z kantoru nie dowierza. Chce sam przeliczyć jeszcze raz. Zabiera je do siebie, dokonując w tym czasie kolejnego ruchu, błyskawicznie i niby niezauważalnie wyciąga spod lady brakującą część. Oczywiście teraz się zgadza, ale chcemy przeliczyć jeszcze raz. Oszust nie godzi się na to. Już wie, że na nas nie zarobi, że nie uda mu się nas oszukać. Blondyny okazały się czujne:) Ale jeszcze raz przestrzegam, w oczach dużej części Indonezyjczyków biały oznacza to samo co bogaty, co jest powodem nieustannych oszustów i nieustępujących, natarczywych nękań sprzedawców.
Po niemiłej przygodzie ruszamy dalej. Potrzebuję prysznica. Jedziemy do Kasi. Szykujemy się na wieczorną imprezę. Pod tym względem Bali mnie zawiodło. Ponownie ruszamy do Kuty, główna ulica po brzegi wypełniona klubami, różnorodna i głośna muzyka ochoczo zachęca do wejścia. Dołączamy do grupki znajomych w jednym z klubów. Impreza rozkręcona na maxa, tłumy szalejące na sali, ludzie spragnieni zabawy.. aż tu nagle godzina 2.00 gasną światła.. koniec imprezy.. chcemy się przenieść do innego klubu. Nic z tego...Kuta, główne centrum rozrywki na Bali umiera .. Lądujemy na plaży. Po raz pierwszy odsłania się przede mną ocean indyjski. Rozmowy trwają aż do wschodu słońca...
Następnego dnia ruszamy na podbój najładniejszych plaż wzdłuż wybrzeża w południowej części Bali. Dla naszego skutera droga okazuje się ciężka ale jakoś dajemy radę:) Zatrzymujemy się na dwóch plażach- Ulawesi i Padang-Padang. To co ukazuje się przed moimi oczami zapiera dech w piersiach. Cudo, cudo.. cudeńko...
Wieczorem opadamy z sił.. cały dzień jazdy skuterem w ogromnym upale zrobił swoje.. zostajemy w domu, popijając piwko na ganku w towarzystwie trzech gekonów:D
Rano ruszamy do Ubud. Nasz cel to Małpi Las. Jesteśmy przerażone, małpy otaczają nas zewsząd dziwnie przy tym na na nas spoglądając. Mimo wcześniej zasłyszanych opowieści, o kradnących małpach udaje nam się zachować wszystkie swoje rzeczy i dosyć szybko opuścić to miejsce...
Zbliża się godzina mojego wylotu.. Indonezyjski przyjaciel odwozi mnie na lotnisko.. po drodze dowiaduje się paru ciekawostek.. jedna z nich dotyczy ceremonii pogrzebowej obchodzonej na Bali.. otóż Balijczycy podczas pogrzebu nie mogą płakać.. łzy są naprawdę niemile widzianym elementem. Sam pogrzeb polega na podpaleniu ciała nieboszyczka, co często robione jest w miejscach publicznych. Po spłonięciu ciała rozpoczyna się ceremonia świętowania... moje nerwy chyba nie pozwolą mi na zaspokojenie ciekawości zobaczenia tego rytuału.
Docieramy do lotniska. Zapowiadają mój lot. Czas się pożegnać :( Na szczęście na krótko, bowiem w październiku zawitam tam jeszcze raz, by poznać bardziej szczegółowe uroki tej cudnej wyspy.
Tym razem najtańszym środkiem komunikacji, który miał nas dostarczyć z Surabay na Bali okazał się autobus. Wyjazd zaplanowany był na godzinę 20.. gdy nagle około godziny 14 dostajemy telefon od kierowcy, który zakomunikował nam, że wyjeżdżamy 3 godziny wcześniej, nie pytając nas nawet o zdanie ani nie podając przyczyny;/ I co tu robić? Byłyśmy dosyć spory kawałek od domu, ja oczywiście nie spakowana bo przecież "mam jeszcze tyle czasu". Potrzebowałyśmy minimum 40 minut by dotrzeć z campusu na dworzec. Czas gonił nas nieubłaganie.
15.45- akademik! Ekspresowe pakowanie i błyskawiczny prysznic. Tylko na tyle starczyło czasu. Znajomi podrzucili nas na terminal. Autobus i to nie byle jaki, już na nas czekał. Dostajemy od kierowcy poduszki i koce. Ruszamy!!
Po 2,5 godz następuje pierwszy przystanek.... spoglądam w jedną stronę... w drugą i nie mogę uwierzyć! Nie wyjechaliśmy nawet poza obszar Surabay..Jesteśmy jakieś 30 min drogi od naszego campusu!! Sytuacja jest wręcz niemożliwa aczkolwiek prawdziwa. Kolejny raz Indonezja rozbawiła mnie do łez.
Jako, że postój się przedłużał zamówiłyśmy w ulicznej budce nasi goreng (smażony ryż). Miły pan przynióśł nam posiłek do autobusu. Sztućców brak. Dostajemy plastikowe woreczki na rękę i ryż zapakowany w papier. Znowu płaczę ze śmiechu...
Po 4 godzinach udaje nam się opuścić Surabayę... Dalsza podróż nadal przebiega w ślimaczym tempie. Po 13 godzinach widzę Bali!!! Ale to nie koniec.. Docieramy do promu, który ma nas przetransportować z Jawy na Bali, stamtąd czeka nas jeszcze 3 godzinna podróż do Denpasar.
Po 16 godzinach docieram do celu. Na dworcu czeka już na mnie Kasia. Mój czas na tej cudnej wyspie jest bardzo ograniczony, więc zaczynamy dość intensywnie.
Najpierw jedziemy do jej przyjaciela i ruszamy na poszukiwania pokoju dla niej. Misja zakończona szybkim sukcesem. Ponoć przyniosłam szczęście:) Ruszamy dalej- nasz pierwszy cel to Kuta.
Kuta to niezliczone ilości turystów ( największą grupę stanowią Australijczycy), markowe sklepy, zdecydowanie zawyżające ceny restauracje, zatłoczone ulice, a także uwaga(!!!) ogromne ilości kantorów próbujących oszukać turystów. I tu muszę wtrącić mój apel- wybierając się do Indonezji naprawdę należy uważać podczas wymiany walut, bowiem ich sztuczki opanowane są do perfekcji! Same padłyśmy ofiarą pewnej sytuacji.. otóż po przeliczeniu zgadzającej się kwoty, pan bierze od nas pieniążki jeszcze raz do ręki, chcąc tym samym być uprzejmym i nam je podać,a w międzyczasie część z nich "przypadkiem" spada za ladę. Miał pecha, gdyż nasze czujne oczy widziały ową sytuację. Liczymy jeszcze raz. Nie zgadza się. Brakuje 400.000 Rp (32 E). Pan z kantoru nie dowierza. Chce sam przeliczyć jeszcze raz. Zabiera je do siebie, dokonując w tym czasie kolejnego ruchu, błyskawicznie i niby niezauważalnie wyciąga spod lady brakującą część. Oczywiście teraz się zgadza, ale chcemy przeliczyć jeszcze raz. Oszust nie godzi się na to. Już wie, że na nas nie zarobi, że nie uda mu się nas oszukać. Blondyny okazały się czujne:) Ale jeszcze raz przestrzegam, w oczach dużej części Indonezyjczyków biały oznacza to samo co bogaty, co jest powodem nieustannych oszustów i nieustępujących, natarczywych nękań sprzedawców.
Po niemiłej przygodzie ruszamy dalej. Potrzebuję prysznica. Jedziemy do Kasi. Szykujemy się na wieczorną imprezę. Pod tym względem Bali mnie zawiodło. Ponownie ruszamy do Kuty, główna ulica po brzegi wypełniona klubami, różnorodna i głośna muzyka ochoczo zachęca do wejścia. Dołączamy do grupki znajomych w jednym z klubów. Impreza rozkręcona na maxa, tłumy szalejące na sali, ludzie spragnieni zabawy.. aż tu nagle godzina 2.00 gasną światła.. koniec imprezy.. chcemy się przenieść do innego klubu. Nic z tego...Kuta, główne centrum rozrywki na Bali umiera .. Lądujemy na plaży. Po raz pierwszy odsłania się przede mną ocean indyjski. Rozmowy trwają aż do wschodu słońca...
Następnego dnia ruszamy na podbój najładniejszych plaż wzdłuż wybrzeża w południowej części Bali. Dla naszego skutera droga okazuje się ciężka ale jakoś dajemy radę:) Zatrzymujemy się na dwóch plażach- Ulawesi i Padang-Padang. To co ukazuje się przed moimi oczami zapiera dech w piersiach. Cudo, cudo.. cudeńko...
Wieczorem opadamy z sił.. cały dzień jazdy skuterem w ogromnym upale zrobił swoje.. zostajemy w domu, popijając piwko na ganku w towarzystwie trzech gekonów:D
Rano ruszamy do Ubud. Nasz cel to Małpi Las. Jesteśmy przerażone, małpy otaczają nas zewsząd dziwnie przy tym na na nas spoglądając. Mimo wcześniej zasłyszanych opowieści, o kradnących małpach udaje nam się zachować wszystkie swoje rzeczy i dosyć szybko opuścić to miejsce...
Zbliża się godzina mojego wylotu.. Indonezyjski przyjaciel odwozi mnie na lotnisko.. po drodze dowiaduje się paru ciekawostek.. jedna z nich dotyczy ceremonii pogrzebowej obchodzonej na Bali.. otóż Balijczycy podczas pogrzebu nie mogą płakać.. łzy są naprawdę niemile widzianym elementem. Sam pogrzeb polega na podpaleniu ciała nieboszyczka, co często robione jest w miejscach publicznych. Po spłonięciu ciała rozpoczyna się ceremonia świętowania... moje nerwy chyba nie pozwolą mi na zaspokojenie ciekawości zobaczenia tego rytuału.
Docieramy do lotniska. Zapowiadają mój lot. Czas się pożegnać :( Na szczęście na krótko, bowiem w październiku zawitam tam jeszcze raz, by poznać bardziej szczegółowe uroki tej cudnej wyspy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz